-->

piątek, 28 lipca 2017

Sadowiec Wrzosy / Wrzosy

Spis 1925:
Sadowiec-Wrzosówka, kol., pow. wieluń, gm. Działoszyn. Spisano łącznie z kol. Sadowiec.

Wikipedia:
Sadowiec-Wrzosy-wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie pajęczańskim, w gminie Działoszyn. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa sieradzkiego.

1915 r.


1992 r.

Łódzki Dziennik Urzędowy 1933 nr 19

ROZPORZĄDZENIE WOJEWODY ŁÓDZKIEGO
z dnia 16 września 1933 r. L. SA. II. 12/15/33
o podziale obszaru gmin wiejskich powiatu Wieluńskiego na gromady.
Po zasiągnięciu opinij rad gminnych i wydziału powiatowego zgodnie z uchwałą Wydziału Wojewódzkiego z dnia 15 września 1933 r. na podstawie art. 107 ustawy o częściowej zmianie ustroju samorządu terytorjalnego z dnia 23. III. 1933 r. (Dz. U. R. P. Nr. 35, poz. 294) postanawiam co następuje:
§ 1.
IV. Obszar gminy wiejskiej Działoszyn dzieli się na gromady:
11. Kol. Sadowiec-Wrzosy, obejmującą: kol. Posmykowiznę, kol. Sadowiec-Wrzosy.
§2.
Wykonanie niniejszego rozporządzenia powierza się Staroście Powiatowemu Wieluńskiemu.
Rozporządzenie niniejsze wchodzi w życie z dniem ogłoszenia w Łódzkim Dzienniku Wojewódzkim.
(-) Hauke Nowak
Wojewoda.

Dziennik Łódzki 1952 nr 184

Gdy nowe zwycięża
Coraz więcej chłopów
widzi drogę do lepszego bytu
Było lipcowe skwarne południe. Mieszkańcy gromady Sadowiec-Wrzosy zeszli z pól, aby posilić się i nieco odpocząć po znojnej pracy przy żniwach. W chacie Stanisława Pilarskiego, 4-hektarowego gospodarza, panował radosny nastrój, gdyż przed kilku godzinami zjawił się niespodzianie 19-letni Geniek, uczeń Szkoły Oficerskiej, który otrzymał kilkudniowy urlop.
—W sam raz, synu, przybyłeś — cieszył się Pilarski, spoglądając z durną na smukłego i dorodnego podchorążego. — Akurat u nas żniwa, więc pomożesz.
—A dajże chłopakowi spokój, pozwól mu odpocząć po podróży i nacieszyć się nami—mitygowała męża Pilarska.
—O żniwach pogadamy potem.
—Jak ojcu podobało się w Związku Radzieckim? Przyznam się, że nie tylko tęsknota za wami, ale i ciekawość popędzały mnie do domu.
Stanisław Pilarski uśmiechnął się, sięgnął do szufladki stołu i wydobywszy z niej gruby zeszyt, rzekł:
—Bo to będę umiał znaleźć takie słowa, żeby ci opowiedzieć to wszystko com odczuwał na widok pięknych miast, wielkich fabryk, olbrzymich sowchozów i kołchozów?...
A przyznam ci się, że gdym w roku ub. czytał w gazetach wrażenia wycieczkowiczów do Związku Radzieckiego, to przyznam ci się szczerze, z niedowierzaniem kręciłem głową Myślałem tak, jak myślą jeszcze dotąd niektórzy nasi chłopi. Ech, to wszystko tylko propaganda, kto to wie, jak tam jest naprawdę. Żeby tak tam samemu pojechać i zobaczyć.
No i patrz, w tym roku pragnienie moje się spełniło. Pojechałem z drugą wycieczką i zobaczyłem wszystko na własne oczy.
Nie ma tam wyzysku człowieka przez człowieka. Ludzie po wsiach już dawno zapomnieli co to jest odrobek za pożyczonego do orki czy do żniw konia od bogatego sąsiada. Cała wieś albo nawet kilka wsi — to jeden wielki kołchoz. Ziemię orzą traktory, zboże zbierają kombajny i w ogóle maszyny pracują wszędzie, a chłopi i chłopki albo kierują tymi maszynami, albo wykonują lżejsze prace. A że dobrze gospodarzą, więc rosną ogólne dochody, rosną i dochody każdego z kołchoźników.
Nasza grupa wycieczkowa zwiedziła m. in. dwa wielkie kołchozy w górach Kaukazu. W czasie wojny obydwa były doszczętnie zniszczone przez hitlerowców. Kołchoz „Pobieda" zaczynał na nowo swoją gospodarkę od 3 krów i od ugorów. A dziś na rozległych dolinach, rozrzuconych na obszarze 38.000 ha, rosną piękne słoneczniki, obficie obradza kukurydza i jęczmień. Na zboczach górskich szumią sady owocowe, dojrzewają winogrona, wyrastają co rok nowe leśne pasy, chroniące doliny od suchych, porywistych wiatrów. Na pastwiskach oprócz wielkiego stada bydła, stanowiącego osobistą własność kołchoźników, wypasa się ponad 500 krów zespołowych. Najbardziej uderzyło mnie to, że grupy polowe rozrzucone w okresie kampanii letniej po odległych dolinach porozumiewają się tak z zarządem kołchozu, jak i z warsztatami reperacyjnymi za pomocą swych nadawczych i odbiorczych stacji radiowych.
Kołchoz „Pietrowskoje Sieło", w którym pracuje 700 spółdzielców, nastawiony jest głównie na hodowlę. Fermy drobiowe liczą tam 23.000 kur leghornów. Na górskich pastwiskach kołchoz wypasa 40.000 owiec, 700 krów, 300 koni.
U nas już znacznie poprawił się chłopski byt, ale gdzie nam do dobrobytu kołchoźników!... A odrobek ciągle jeszcze pokutuje po naszych wsiach. Rady narodowe często patrzą na to przez palce, a my chłopi bezkonni jakoś nie możemy zerwać z tym przedwojennym zwyczajem i jakoś nijako nam dopominać się o ustawową pomoc sąsiedzką.
—Nijako, nijako — przerwał syn. — Z tym wszystkim czas już skończyć.
—Pewnie że byłby czas. Bo któż to widział, żeby za konną dniówkę odrabiać dwa albo trzy dni i to w czasie najcięższych prac jak żniwa i wykopki.
Geniek podszedł do ściany i z wojskowej torby wyjął czerwcowy numer „Nowych Dróg".
—W odpowiedzi na to co ojciec powiedział, przeczytam dwa zdania, jedno Prezydenta Bieruta, a drugie Generalissimusa Stalina. Posłuchajcie i rozważcie:
"Dopóki gospodarstwo chłopskie pozostaje zacofane i rozdrobnione, dopóty jest ono polem dla kułackiego wyzysku w postaci jawnych lub ukrytych form bezpośredniego wyzysku biedoty chłopskiej (odróbki, dzierżawy, pożyczki lichwiarskie w naturze itp.), jak i w postaci spekulacji towarowej elementów kapitalistycznych wsi i miasta.
Jakież jest wyjście dla rolnictwa?" — zapytuje towarzysz Stalin i odpowiada:
Wyjście polega na stopniowym, lecz nieprzerwanym jednoczeniu drobnych i najdrobniejszych gospodarstw chłopskich, nie w drodze nacisku, lecz za pomocą poglądowych przykładów i przekonywania, w wielkie gospodarstwa na podstawie społecznej, gromadzkiej, kolektywnej uprawy ziemi, przy zastosowaniu maszyn rolniczych i traktorów, przy zastosowaniu naukowych metod intensyfikacji rolnictwa".
Święta racja — przyznał ojciec. — od czasu powrotu z wycieczki myślę o tym jakby w naszej gromadzie doprowadzić do założenia spółdzielni produkcyjnej. Na zebraniu sąsiedzi, a było ich pewnie ze 40, słuchali uważnie mojego opowiadania o kołchozach i lepszym znacznie od naszego życiu kołchoźników. Ale bo to tak łatwo z miejsca ludzi przekonać?... A nawet gdy już kogoś przekonasz, to trudno mu zdecydować się na zerwanie ze starymi nawykami. Trudna, bardzo trudna jest nasza chłopska natura. Wam młodym łatwiej wszystko przychodzi, bo wychowujecie się w nowych warunkach, więc pomagajcie starym w pojmowaniu tego wszystkiego, co prowadzi ku lepszemu.
Na mnie może tata liczyć, Mojego urlopu na pewno nie prześpię.

C. M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz